niedziela, 1 listopada 2015

Rozdział 6.

32 i kilka miesięcy BBY...




   Stał na balkonie, w najwyżej położonym miejscu swojego wieżowca, patrząc na rozlegające się przed nim widoki. Jego peleryna łopotała na wietrze, a jej cichy szelest można było porównać do uspokajającego szeptu.
   Xanatos odetchnął głęboko. Tego mu było trzeba. Chociaż chwili odpoczynku od tego całego zgiełku, pracy i wielu innych irytujących czynności jakie musiał zazwyczaj wykonywać. Nie żeby jego stanowisko jako szefa Offworld mu się nie podobało - po prostu czasem miał ochotę usiąść z kubkiem kawy w dłoni i zapomnieć o całym świecie.
   Bardzo często w wolnych chwilach zdarzało mu się medytować. Co prawda, nie był Jedi już od wielu długich lat, jednak sądził, że wciąż powinien trzymać jakiś tam poziom, jeśli chodzi o jego umiejętności. Po za tym kontakt z Mocą dawał mu wiele korzyści, jak chociażby wpływanie na umysły słabych, którzy mieli czelność mu się przeciwstawić.
   Mrużąc oczy, rozejrzał się dookoła. Z tak wysoka bujne lasy oraz jeziora, wyglądały jeszcze bardziej imponująco. Rozległe łąki były wręcz idealnym miejscem na spacer, czy chociażby zwykły piknik. To właśnie bogata przyroda tak przyciągała tu turystów.
   Przymykając na chwilę powieki, skupił się na Mocy, wyciągając jej nici w stronę lasu, oraz dolin. Przeczesywał otoczenie, czując, niemal widząc myśli każdej z istot. Miał wszystko jak na dłoni i to dawało mu satysfakcję, bo wiedział, że ma wszystko pod kontrolą.
   Nagle wyczuł czyiś ból. "Wędrując" Mocą w tamtą stronę, zmarszczył brwi. Wygląda na to że wydarzyło się coś na jednym z lądowisk. Co gorsza, były to miejsca do lądowania dla turystów.
   Wykrzywił usta w grymas niezadowolenia, po czym odwrócił się gwałtownie w stronę szklanych drzwi, kierujących go do jego osobistego gabinetu. Trzaskając drzwiami, wtargnął do pomieszczenia. Jego twarz złagodniała widząc stojącą w nim Mannie, jego asystentkę. Tylko ona miała wstęp do jego biura, tak samo jak tylko ona widziała o tym, że Xanatos potrafił władać Mocą. Stała wyprostowana dumnie, z kamiennym wyrazem twarzy. Jej brązowe włosy były luźno spięte w koński ogon, a ubrana była w granatowy kombinezon, oraz długie czarne buty, natomiast w ręku trzymała datapad. Nawet będąc tak formalnie ubrana, kobieta była bardzo piękna.
   - Mannie... - mruknął. Już miał spytać się co się stało, jednak kobieta mu przerwała.
   - Jakiś statek rozbił się na lądowisku 284. To turyści. - powiedziała, a jej głos nie wyrażał żadnych emocji. - Wysłaliśmy już tam grupę medyków.
   - Dobrze. - odpowiedział, kiwając głową lakonicznie.
   Oboje wyszli z pomieszczenia. Mannie szła kilka kroków za nim, co chwila mówiąc coś do swojego komlinku. Mężczyzna zupełnie ignorował ją, jak i również innych pracowników.
   Otwierając duże drzwi szybkim machnięciem ręki, tak żeby nikt się nie zorientował, wyszedł na zewnątrz, kierując się w stronę lądowisk. W oddali zauważył grupę ludzi sprawdzającą statek, a tuż obok uzdrowiciele zajmowali się jakimś dzieckiem, wyglądającym może na dziesięć lat, oraz mężczyzną leżącym na ziemi. W przeciwieństwie do swojego starszego towarzysza chłopiec nie odniósł większych obrażeń, z wyjątkiem siniaków, jednak był w ogromnym szoku. Xanatos zignorował dzieciaka, sądząc, że jego ludzie odpowiednio się nim zajmą, natomiast bardziej interesował go, prawdopodobnie, opiekun młodego, który leżał teraz na betonie, cały we krwi.
   Uklęknął przy nim, przyglądając mu się uważnie. Rudo-brązowe, krótko obcięte włosy, przypominające te, które nosili padawani, oraz tunika, która również mogła wskazywać na to, że przybysz jest Jedi. Zadziwiało go jedynie, że nie wczuł jego przybycia. Może zdołał ukryć swoją obecność w Mocy? Ale po co miałby to robić?
   Nagle jego uwagę przykuły krzyki. Odwracając gwałtownie głowę w drugą stronę, zauważył jak dziecko wyrywało się z mocnych uścisków lekarzy, którzy chcieli go jakoś uspokoić. Wzburzony podszedł do grupki ludzi, a ci stanęli w bezruchu, z wyjątkiem tego chłopca.
   - Co tu się dzieje?! - zapytał mocno zbulwersowany. To miał być jego czas na odpoczynek, a tym czasem musiał się użerać z jakimś wrzeszczącym bachorem.
   - Zabierzcie mnie do Obi-Wana! - krzyknął chłopiec.
   Obi-Wan.
   Słysząc to imię Xanatos zesztywniał. Odwracając powoli głowę w stronę nieprzytomnego mężczyzny, którego właśnie wynosili na noszach, uniósł brwi, sam nie wiedząc jak zareagować. Padawan Jinna? Ale co on tu na gwiazdy i galaktyki robił? Spoglądając się w stronę dziecka, uklęknął przed nim.
   - Jak się nazywasz, młody? - spytał.
   Chłopiec zacisnął szczękę, nawet nie odpowiadając mu. Zirytowany Omega wypuścił powietrze.
   - Jak się nazywasz? - ponowił pytanie nieco bardziej stanowczo.
   - Anakin. - odpowiedział mu niechętnie. - Gdzie zabieracie Obi-Wana?
   - Nie martw się o przyjaciela, uzdrowiciele się nim zajmą. - powiedział wstając na równe nogi. Złapał się za głowę, wplatając palce w swoje długie, czarne włosy. Spojrzał w dół na Anakina. - Zabierzemy cię do jakiś kwater, młody. O Obi-Wana się nie martw, zawiadomimy cię jak się poczuje lepiej. Mannie! - zawołał swoją asystentkę, stojącą kilka metrów dalej od nich. Słysząc swoje imię od razu przybiegła.
   - Tak?
   - Proszę, zabierz Anakina do jakiś wolnych pokoi gościnnych. - powiedział w miarę spokojnie, choć tak naprawdę tracił już do tego wszystkiego nerwy.
   Anakin nie wydawał się zadowolony tym faktem, jednak wiedząc, że nie wygra posłusznie złapał za rękę kobietę i pozwolił się zaprowadzić do rezydencji.
   Xanatos westchnął. Potrzebował teraz kafu. I to w dużej ilości.
   - Hej! Ty! - krzyknął w stronę jednego z lekarzy. - Zrób mi kafu.
   Mężczyzna zmieszany, spojrzał na swoich towarzyszy, a później znów przeniósł wzrok na Omegę.
   - Ale, Panie, ja...
   - Powiedziałem, że chcę kafu. - warknął zirytowany.
   Uzdrowiciel widząc zdenerwowanie księcia, pospiesznie wycofał się w stronę budynku.
   Brunet westchnął, po czym wolnym krokiem podszedł do jednej z oderwanych części statku i usiadł na niej, wyczerpany. Najbardziej zastanawiała go sprawa Kenobiego. Przyglądając mu się wtedy, zdążył zauważyć, że Jedi nie miał już warkoczyka, świadczącego o tym, że był padawanem. Czyżby otrzymał już tytuł Rycerza? A może ten Anakin to jego padawan? Nie, skarcił się w myślach. To niemożliwe, jest za młody.
   Siedział tak jeszcze przez chwilę, wpatrując się pustym wzrokiem przed siebie, gdy kątem oka zauważył lekarza idącego w jego stroną z kubkiem kafu. Od razu na twarzy Xanatosa pojawił się szeroki uśmiech.
   Wstając z kawałka statku, na którym przed chwilą siedział, poklepał mężczyznę po plecach, o dziwo, nie wylewając przy tym napoju.
   - Dobra robota! Spisałeś się na medal. - powiedział, odbierając od niego kubek i biorąc szybki łyk.
   Odetchnął. Tak, tego mu było teraz trzeba.



_____________________
 
 
 
 
 
Witajcie!
Wybaczcie, że nie było tak długo rozdziału, ale ostatnio byłam bardzo zajęta.
Nie wiem czy zauważyliście, ale pozmieniałam trochę w zakładce "BOHATEROWIE", także możecie tam zerknąć i sprawdzić.
Przepraszam, że dzisiaj tak krótko, ale mam nadzieję, że Wam się podobało.
 
Niech Moc będzie z Wami!
 
 

 


 
 
 
~Sheila
 


sobota, 26 września 2015

Rozdział 5.

32 lata i kilka miesięcy BBY...


   Oprócz delikatnego szumu silnika, na statku panowała cisza. Obi-Wan medytował zamknięty w ich małym pokoju, starając się uspokoić. Anakin natomiast, siedział w kokpicie i przeglądał coś na datapadzie. Westchnął znudzony. Minęło już kilka godzin ich podróży i niedługo powinni być na Telos. Już nie mógł się doczekać.
   Martwiła go jedynie reakcja Obi-Wana. Jeszcze nigdy nie widział go tak przestraszonego. Zazwyczaj sprawiał wrażenie spokojnego i uprzejmego.
   Więc jego reakcja go mocno zdziwiła.
   Ciekawość wzięła nad nim górę, postanowił, że spyta się, o co chodziło.
   Mistrzu?, Anakin skontaktował się z nim przez ich więź.
   Tak, padawanie?, odpowiedział mu po jakimś czasie.
   Możemy porozmawiać?, spytał od niechcenia.
   Chwila milczenia. Już miał sprawdzić czy coś się nie stało, gdy nagle drzwi od ich pokoju się otworzyły i stanął w nich Obi-Wan. Wchodząc do kokpitu, usiadł na fotelu obok Anakina. Spojrzał na niego, uśmiechając się do niego życzliwie, jednak Anakin zdążył już poznać wystarczająco Kenobiego, żeby zorientować się, że tak naprawdę coś ukrywa.
   Anakin postanowił nie owijać w bawełnę.
   -Co takiego jest na Telos IV? - spytał nieco nieśmiało.
   Obi-Wanowi od razu zszedł uśmiech z twarzy. Spuścił głowę, wydychając powietrze.
   - Anakin... -zaczął, ale nie potrafił skleić zdania. - To... to długa historia, nie będę ci wszystkiego opowiadał. Na Telos IV rządzi niejaki Xantos Omega. - przerwał na chwilę spoglądając uważnie na chłopca. Słuchał go w skupieniu, wyraźnie zaciekawiony. Kontynuował:
   - Nie znałem go osobiście i nie zamierzam go poznawać. Jedynie słyszałem o nim plotki. Xanatos jest bardzo niebezpieczny. Najlepiej żebyśmy byli ostrożni, a być może uda nam się go uniknąć. - skończył odwracając głowę w stronę okna kokpitu, dając znak, że zakończył rozmowę.
   Dziewięciolatek zmarszył brwi. Nie zamierzał tak łatwo odpuścić.
   - Ale czemu on jest niebezpieczny?
   - Bo tak. - Rycerz odpowiedział nawet nie spoglądając na niego.
   Prychnął. Czy Obi-Wan sądził, że tak szybko da za wygraną?
   - Ale czemu? - dopytywał.
   Odpowiedziało mu ciche westchnięcie zniecierpliwienia. Przyglądał się jak jego mentor stara się go ignorować, wyglądając przez szybę, albo sprawdzając coś na datapadzie.
   Po paru minutach czekania na odpowiedź, postanowił wrócić do ich pokoju, gdy nagle głos z tak dobrze znanym coruscańskim akcentem zatrzymał go.
   - Xanatos Omega był drugim uczniem Qui-Gona.
   Stanął w drzwiach, opierając się delikatnie rękoma o jedną ze ścian. Nie odwrócił się jednak.
   - Pierwszy raz gdy Qui-Gon go spotkał, miał on dopiero cztery lata. Był synem gubernatora Telos IV. Pomimo tego, że był o rok starszy niż każde dziecko zabierane do Świątyni, mój mistrz i tak postanowił go wyszkolić. Był bardzo zdolny, jednak z wiekiem zaczął robić się coraz bardziej arogancki, zarozumiały. Kiedy nadszedł czas Prób, Qui-Gon i jego Padawan zostali wysłani na rodzinną planetę Xanatosa, pod pretekstem śledztwa niepokojów na planecie. Tam spotkali Criona, jego ojca, który jak się później okazało podsycał wojnę domową. - Obi-Wan opowiadał ze spokojem, nie patrząc Anakinowi w twarz.
   - Co się stało potem? - zapytał cicho.
   - Crion za wszelką cenę chciał obrócić Xanatosa przeciw Qui-Gon'owi. Obiecał mu władzę. Omega uległ. Widział Qui-Gona zabijającego Criona i pozwolił by emocje wzięły nad nim górę. Zaatakowął Qui-Gona, w celu zemsty za zabicie jego ojca.
   Anakina zatkało. Zadziwiało go z jakim spokojem Rycerz mu to opowiadał. Obi-Wan biorąc głęboki wdech mówił dalej:
   - Tylko tyle wiem. Mój Mistrz niechętnie dzielił się wspomnieniami związanymi z jego byłym uczniem. Ale jak już o nim mówił to zawsze przedstawiał go w złym świetle. - przerwał na chwilę by spojrzeć na chłopca. - Już wiesz czemu uważam, że powinniśmy go unikać?
   Anakin delikatnie kiwnął głową, wciąż lekko zdezorientowany.
   - Nie martw się, Annie. Będzie dobrze. - położył mu rękę na ramieniu, starając się go uspokoić.
   - Będę ostrożny. Obiecuję. - powiedział z determinacją w oczach. Jedi odpowiedział mu tylko życzliwym uśmiechem.
   Ich rozmowę przerwało pikanie, informujące o dotarciu na Telos. Obi-Wan'owi nieco serce przyśpieszyło, jednak nie dał po sobie poznać jakichkolwiek oznak zestresowania. Ze spokojem pociągnął małą dźwignię i wyszli z nadprzestrzeni.
   Ich oczom ukazała się pomarańczowo-żółta planeta, zabudowana z jednej strony. Zbliżali się coraz bliżej, i bliżej, aż w końcu weszli w atmosferę. Nagle w interkomie rozległ się głos jakiegoś mężczyzny.
   - Niezidentyfikowany statek, jaki masz ładunek i cel podróży? - powiedział beznamiętnym głosem.
  Obi-Wan nachylił się do interkomu żeby mężczyzna mógł go lepiej słyszeć.
   - Jesteśmy tylko turystami.
   Chwila ciszy. Siedzieli w napięciu czekając na odpowiedź, każdy wstrzymując powietrze.
   - Wysyłam ci współrzędne lądowania. Miłego zwiedzania. - powiedział po jakimś czasie nieco uprzejmiej.
   Oboje z ulgą wypuścili powietrze. Kenobi uśmiechając się, odpowiedział:
   - Dziękujemy.
   Nie dostał jednak odpowiedzi. Dwaj Jedi spojrzeli na siebie szeroko uśmiechnięci. Anakin prychnął.
   - To nie było wcale takie trudne.
   Obi-Wan kiwnął tylko głową w odpowiedzi. Wszystko szło po ich myśli. A to znaczyło, że zaraz coś się wydarzy.
   Miał co do tego złe przeczucia.
   Układając usta w wąską linię skupił się na sterowaniu ich statku. Właśnie spowalniał ich lot, kierując statek na wyznaczone miejsce. Jednak on leciał z tą samą szybkością co wcześniej.
   Anakin od razu zauważył, że coś jest nie tak.
   - Co się dzieje? - spytał spanikowany.
   - Nie wiem, statek nie zwalnia!
   Oboje zaczęli klikać najprzeróżniejsze przyciski. Mężczyzna z którym rozmawiali wcześniej, zaczął coś do nich krzyczeć przez interkom, jednak oni zupełnie go ignorowali.
   Rycerz odetchnął głęboko.
   Nie ma emocji, jest spokój... Nie ma emocji, jest spokój...
   Powtarzał to sobie cały czas w głowie, jednak bez skutku. Statek kosmiczny zbliżał się coraz bliżej ziemi, mocno kołysząc. Opadając na fotel uznał, że już nic nie zdoła zrobić. Anakin spojrzał na niego spanikowany. Przytulając go mocno, zamknął oczy.
   Przepraszam, Annie.
   Statek uderzył o ziemię.












_____________________






Okej, oto następny rozdział.
Od razu chciałam Was wszystkich przeprosić za moją długą nieobecność. Naprawdę. Na początku gdy miałam czas wolny wena mi nie chciała przyjść. A gdy przyszła pojawiła się szkoła.
Jednak nareszcie napisałam to.
Mam nadzieję, że Wam się spodobało. Postaram się następny rozdział wrzucić szybciej.














To chyba tyle na dziś.
Niech Moc będzie z Wami. ♥




~Sheila














sobota, 29 sierpnia 2015

Rozdział 4.

32 BBY, 3 miesiące później...



   Obi-Wan wyglądał przez okno kuchni jego małego mieszkanka, popijając poranne kafu. Po trzech miesiącach mieszkania na pustynnej planecie zdążył się już przyzwyczaić do panującego tu wiecznego gorąca. Każdego dnia budził się o godzinie szóstej, przygotowując śniadanie dla niego i Anakina. Chłopiec wstawał zazwyczaj kilka godzin po nim, więc Obi-Wan miał chwilę czasu dla siebie. Kenobi bardzo lubił poranki. Był to jedyny czas gdy mógł chwilę pobyć sam i nacieszyć się widokiem wschodzącego słońca. Nie żeby obecność jego Padawana mu przeszkadzała, wręcz przeciwnie. On i Anakin przez te kilka miesięcy stali się niemal nierozłączni. Ludzie w okolicy nazywali ich braćmi.
   Zawsze po śniadaniu robili kilkugodzinny trening, po czym Shmi przychodziła do nich i robiła obiad. Chcąc unikać Watto i Mos Espy, Obi-Wan i Anakin wybierali się często do Oazy Pikowej, odwiedzać Parcelę Dannara. Już od jakiegoś czasu przyjaźnili się z rodziną posiadającą ten sklep. Gdy tam przychodzili czteroletnia Kallie uczepiała się nogi Obi-Wana, głośno się śmiejąc. Jabe uśmiechał się tylko na widok gości, a potem znów zajmował się swoimi zabawkami. Anakin, choć był starszy od dzieci Calwell'ów, lubił się z nimi bawić gdy miał czas. Obi-Wan natomiast, prowadził rozmowy z małżeństwem na temat tego "co słychać dzisiaj na Tatooine".
   Wzdychając, spojrzał na zegarek stojący na ladzie. Była już 8:30, i jeśli Anakin będzie w dobrym humorze to powinien zaraz się obudzić. Zastanawiał się czy nie powinien ze swoim Padawanem odwiedzić jakiejś innej planety. Oprócz Tatooine chłopak widział tylko Naboo i Coruscant. To mogłoby być dla nich obu miłe odejście od codziennej rutyny.
   Nagle do kuchni wszedł Anakin, ziewając. Miał całe potargane włosy, a jego biała koszulka była pognieciona.
   - Dzień dobry. - powiedział Obi-Wan uśmiechając się życzliwie.
   - Co na śniadanie?
   Nic nie odpowiadając podał chłopcu talerz z jedzeniem, które przygotował już wcześniej. Przyjął go uśmiechając się. Obi-Wan postanowił, że to odpowiedni moment na rozmowę. Patrząc jak Anakin je śniadanie, powiedział;
   - Co ty na to żebyśmy odwiedzili inną planetę? - spytał jakby od niechcenia.
   Anakin przerwał na chwilę jedzenie, i spojrzał podejrzliwie na Obi-Wana.
   -Ale nie na zawsze?
   Rycerz zachichotał.
   - Nie, nie na zawsze. Zrobimy sobie po prostu małe wakacje. Nawet pozwolę tobie wybrać planetę. Co ty na to?
   Twarz Padawana rozjaśnił szeroki uśmiech. Pokiwał energicznie głową, po czym przerywając na chwilę posiłek pobiegł do swojego pokoju po datapad. Jedząc, przeglądał różne planety jakie mogliby odwiedzić, podczas gdy Kenobi nie chcąc mu przeszkadzać poszedł pomedytować przed dom. Miał co do tego dobre przeczucia.

   Anakin czytał krótkie opisy planet, zatrzymując się od czasu do czasu gdy jakaś przyciągneła jego uwagę. Jęknął cicho, Tego było tak wiele! Przewijając kilka stron nagle zatrzymał się przy losowej. Spojrzał na opis. To mogło być ciekawe. Zerknął na nazwę planety. Telos IV.

   - Obi-Wan!
   Do uszu mężczyzny dobiegł wesoły krzyk dziewięciolatka. Nie otwierając oczu powiedział:
   - Anakin, nie musisz krzyczeć, słyszę się.
   - Przepraszam - mruknął - ale już wybrałem gdzie polecimy!
   Otwierając oczy wziął datapad z ręki chłopca, spojrzał na wyświetlacz... i o mały włos nie zachłysnął się powietrzem.
   Telos IV. Obi-Wan rozszerzył oczy. Nie kojarzyło mu się to dobrze. Jeśli go pamięć nie myliła na Telos sprawował władzę Xanatos Omega, były uczeń Qui-Gona.
   Kenobi słyszał od swojego Mistrza same złe rzeczy na temat Xanatosa. Mroczny Jedi. Morderca. Potwór.
   Z drugiej strony, obiecał Anakinowi, że będą mogli polecieć gdzie tylko chcą. I nie sądził, żeby spotkali dawnego wroga Qui-Gona.
   - Obi-Wan? - Anakin zapytał nieco zdezorientowany - Wszystko w porządku?
   Przełykając ślinę, kiwnął głową.
   - Tak, tak. - powiedział zachrypniętym głosem. - Anakin, leć spakować nam potrzebne rzeczy, dobra? - oddał mu datapad - Ja za chwilę do ciebie dołączę.
   - No dobrze. - odpowiedział nieco zakłopotany, odwracając się i idąc w stronę domu.
   Przycisnął palce do skroni i wypuścił powoli powietrze. Będzie dobrze, pomyślał. Po prostu powie Anakinowi o Xanatosie. Był Jedi, na litość Mocy! Unikanie jednej osoby na całej planecie powinno być proste. Uśmiechnął się, patrząc w niebo.
   Tak, Obi-Wan miał co do tego bardzo dobre przeczucia.



_____________________




No więc, oto jest kolejny rozdział! Cieszę się, że udało mi się zrobić go tak szybko i bez problemów. 

Pewnie też zauważyliście, że Anakin nie zwraca się do Obi-Wana tytułem "Mistrzu". W angielskim słowo Master tłumaczy się na Mistrz, ale oznacza również Pan (np. My Master = Mój Panie). Co oznacza również, że niewolnicy zwracali się tak do swoich właścicieli. Chciałam, żeby Anakin nie traktował swojego mistrza jako osobę, której musi wykonywać rozkazy. Zresztą, Obi-Wan miał być dla Annie'go bardziej jak starszy brat, niż nauczyciel.

Jest też nawiązanie do jednej z moich ulubionych książek, tj. "Kenobi"! Yey! Pojawiają się Annileen, Kallie, Jabe i Dannar, który wciąż żyje. Miałam problem jedynie z ustaleniem wieku Pana Calwella. Wiadomo, że Annileen urodziła się w 56 BBY (jest o rok młodsza od Obi-Wana), Kallie w 36 BBY, a Jabe w 35 BBY. Natomiast nic nie wiadomo o Dannarze. Z tego co pamiętam był starszy od swojej żony, tylko nie wiadomo o ile, więc ustaliłam, że różnica wieku pomiędzy nimi będzie wynosiła 5 lat.

No i wreszcie nasi bohaterowie spotkają Xanatosa! 
Chciałam zaznaczyć, że to AU, więc Xanatos żyje, i nigdy nie spotkał Obi-Wana. Więcej na razie nie powiem, nie chcę spoilerować. ;)

Mam nadzieję, że rozdział się spodobał!
Czekam na opinie (z tego co wiem osoby niezalogowane też mogą komentować).

Niech Moc będzie z Wami! ♥






~Sheila

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Rozdział 3.

rok 32 BBY...


   Podróż z Naboo minęła szybko. Pierwsze kilka dni Obi-Wan i Anakin spędzili na nauce kontroli i medytacji. Na początku Padawan był zafascynowany, jednak teraz wydawało mu się to nudne. Gdy powiedział o tym swojemu mistrzowi, ten z lekkim uśmiechem odpowiedział, że, choć jest obowiązkiem to umieć, to wszystkim uczniom się to nie podoba. 
   Anakin siedział teraz w kuchni, wymachując nogami i popijając niebieskie mleko. Nie mógł się doczekać kiedy zobaczy matkę. Oparł się na krześle, wziął ze stołu kartkę i ołówek, po czym zaczął szkicować. Rysowanie było jedną z ulubionych rzeczy Anakina. Dawało to satysfakcjonujące uczucie, móc przenieść wszystkie swoje myśli i marzenia na kartkę. Kreski malowane ręką dziewięciolatka, były nieco nierówne, aczkolwiek było widać, że chłopiec ma talent. Po chwili na papierze było widać jego mamę. Była uśmiechnięta. Zawsze gdy Anakin ją taką widział ocieplało się jego serce. Już niedługo znowu ją taką zobaczysz, pomyślał. 
   Nagle do pokoju wszedł Obi-Wan. Wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, jednak powstrzymał się widząc rysunek. Przyglądał się przez chwilę zszokowany, po czym powiedział:
   - Ty to namalowałeś?
   W odpowiedzi chłopiec powoli pokiwał głową.
   - To jest niesamowite. - Kenobi odezwał się. - Mogę to wziąć? 
   - Jasne.
   Klękając przy krześle chłopca wziął kartkę i chwilę przyglądał jej się w zamyśleniu.
   - Rysunek jest nieskończony. - stwierdził po jakimś czasie.
   - Co? - Anakin zapytał zbity z tropu.
   - Nie pocieniowałeś. Tu są tylko kontury. - wskazał dłonią na obrazek.
   - Nie umiem cieniować. - przyznał się zawstydzony.
   - Mogę cię nauczyć. Choć. - usiadł naprzeciwko swojego Padawana, pokazując mu jak ukazać na obrazku światłocień.
   Anakin musiał przyznać, że Obi-Wan pięknie rysował. Dbał o każdy szczegół, a jego dzieła zapierały dech w piersiach. Każda postawiona kreska była precyzyjna. Obiecał sobie, że kiedyś będzie rysował tak jak jego mistrz. Spędzili godzinę na rysowaniu najprzeróżniejszych rzeczy. Anakin musiał przyznać, że to cieniowanie wcale nie jest takie trudne. Miło było wiedzieć, że mają ze sobą coś wspólnego.
   Nagle z kokpitu usłyszeli pikanie.
   - Co to? - zapytał zdezorientowany.
   Rycerz spojrzał na niego z ciepłym uśmiechem.-
   - Dolecieliśmy.
   Anakin rozszerzył oczy, i z uśmiechem na ustach wbiegł do kokpitu. Chwilę po nim do pomieszczenia wszedł Obi-Wan. Wyłączając nadprzestrzeń, przygotowali statek do lądowania.

   Shmi zaczęła ten dzień tak samo jak inne, odkąd opuścił ją jej syn. Rano od razu po śniadaniu popracowała kilka godzin w graciarni Watta, po czym znów wróciła do domu. Właśnie przygotowywała dla siebie obiad. Ciągle zapominała, że Anakin już z nią nie mieszka, a porcje muszą być mniejsze. Westchnęła. On zawsze miał wielki apetyt, pomyślała ze smutnym uśmiechem. Wtedy usłyszała charakterystyczny świst otwierania drzwi. Przestraszona pobiegła do przedpokoju i stanęła w bezruchu, zszokowana widokiem.
   - Anakin... - szepnęła.
   Chłopiec podbiegł do niej i rzucił jej się w ramiona. Shmi przytuliła go jeszcze mocniej, czując jak łzy napływają jej do oczu.
   - Tęskniłem za tobą, mamo.
   - Ja też za tobą tęskniłam, Annie. - powiedziała szlochając.
   Dopiero wtedy zauważyła młodego mężczyznę stojącego w drzwiach. Ocierając łzy rękawem spojrzała pytająco na Anakina.
   -Mamo, to jest Obi-Wan, i będzie mnie szkolił na Jedi! - wykrzyknął podekscytowany.
   Kobieta podeszła do mężczyzny i z uprzejmie podała mu rękę na powitanie.
   - Shmi Skywalker, miło mi.
   - Obi-Wan Kenobi. - odpowiedział z mocnym akcentem z Coruscant.
   - Przepraszam, że zapytam...- zaczęła niepewnie - Ale myślałam, że to Mistrz Jinn ma szkolić Anakina.
   W pokoju nastała niezręczna cisza. Rycerz spuścił głowę unikając wzroku. Shmi zdając sobie sprawę z napięcia jakie się pojawiło, zaprosiła swoich gości do kuchni. Zajmując miejsce przy stole Obi-Wan zaczął.
   - Nie wszystko poszło zgodnie z planem gdy Qui-Gon i Anakin opuścili Tatooine, milady. Byłem wtedy uczniem Mistrza Jinna; zostałem na statku kiedy tu przebywaliśmy.
   Słysząc uprzejmość młodzieńca Shmi zarumieniła się nieco.
   - Pamiętam, że wspominał dużo o tobie. Był bardzo dumny z ciebie. - powiedziała z uśmiechem.
   Kenobi nagle poczuł wielką gule w gardle. Mój Mistrz potrafił powiedzieć to innym, ale nie mnie, pomyślał z goryczą. Odchrząknął.
   - W każdym razie... - zaczął - Polecieliśmy później na Coruscant zdać raport. Rada Jedi chciała omówić przyszłość Anakina, po tym jak misja zostanie zakończona; zostaliśmy odesłani na Naboo, gdzie inwazja miała miejsce. Anakin towarzyszył nam, gdyż nie było miejsca w którym mógłby pozostać przez jakiś czas.
   Anakin spojrzał na Obi-Wana i złapał go za rękę, chcąc mu dodąć nieco otuchy przed dalszą częścią opowieści. Shmi widząc to, uśmiechnęła się pod nosem, ciesząc się, że uczeń i jego nowy mentor dogadują się.
   - Wybuchła bitwa na Naboo, podczas... - przełknął ślinę zanim zaczął mówić dalej. - Podczas której Mistrz Jinn zmarł.
   Kobieta zszokowana przyłożyła drżącą dłoń do ust. Nie potrafiąc nic powiedzieć wstała z krzesła i podeszła do tego przy którym Obi-Wan siedział. Przytuliła go chcąc go jakoś pocieszyć.
   - Tak mi przykro, Obi-Wan...
   Mężczyzna zesztywniał, jednak po chwili nie mogąc powstrzymać dłużej emocji również ją objął. Zacisnął mocno powieki, czując jak łzy wylewają mu się z oczu.
   Anakin przyglądał się temu ze smutkiem.
   - Mi też go brakuje. - wyszteptał.




_____________________


Bardzo, ale to bardzo was przepraszam, że tak długo nie było rozdziału. Naprawdę, męczyłam się tak długo z tym, ale wreszcie, oto jest.
Uff.

Chciałam też tu o czymś wspomnieć. Zawsze wyobrażałam sobie, że Obi-Wan pięknie rysuje. A Anakin wykorzystuje swoją umiejętność by przerzucać swoje myśli na kartkę. 
Ja też, jak już wiecie bardzo lubię rysować. No to postanowiłam, że narysuję dla Was Shmi Skywalker, czyli jak wyglądało końcowe dzieło naszych głównych bohaterów. :D




Mam nadzieję, że Wam się podoba i rysunek, i rozdział. 

Do następnego, i Niech Moc będzie z Wami, na zawsze. ♥




~Sheila

środa, 15 lipca 2015

Rozdział 2.

Rok 32 BBY...


   Stukot laski odbijał się echem w całej sali. Klęcząc ze spuszczoną głową, zesięł od czasu do czasu jak Yoda przechadza się po pomieszczeniu.
   - Na szkolenie tego chłopca, nie zgadzam się ja!
   W odpowiedzi młody Padawan podniósł podbródek nieco na przekór.
   - Będę go szkolił nawet bez zgody Rady. - stwierdził stanowczo.
   Mistrz Jedi nagle się zatrzymał. Oparty mocno o laskę wyglądał jakby wielki ciężar na niego runął. Westchnął.
   - Zakon zostawiłbyś?
   Obi-Wan zesztywniał. Przełykając ślinę, odpowiedział:
   - Jeśli musiałbym.
   - Qui-Gona nieposłuszeństwo wyczuwam w tobie! Wielką stratą dla Zakonu byłoby stracić ciebie, a jednocześnie na szkolenie tego chłopca pozwolić, nie możemy!
   - To była ostatnia prośba mojego mistrza. - odpowiedział cicho, nie nawiązując kontaktu wzrokowego.
   - Chłopiec jest niebezpieczny!
   - On ma na imię Anakin, nie "chłopiec". - stawił się zirytowany. - Mistrzu Yodo, ja rozmawiałem z nim. Wiem jak on jest wrażliwy na Moc, to właśnie dzięki temu pomógł nam wygrać bitwę na Naboo, gdyby nie on...
   - Dość! Decyzję podjąłem już. Za dużo strachu wyczuwam w nim, żeby umożliwić jego szkolenia tobie.
   - I właśnie dlatego musi być przeszkolony! - upierał się Obi-Wan. - Ktoś z takim dużym potencjałem, pozostawiony, mógłby stanowić jeszcze większe zagrożenie.
   - Wielkim Jedi się stałeś. Dumny jestem. - próbował zmienić temat.
   - Mistrzu - Padawan zaczął spokojnie - Z całym szacunkiem, ale chciałbym odejść z Zakonu Jedi. - odpinając miecz zza pasa, podał go Yodzie. Ten spojrzał na niego ze smutkiem.
   - Potrzebować tego będziesz. - wyciągając rękę, delikatnie przesunął broń z powrotem w stronę jego właściciela. - Niech Moc będzie z Tobą, młody Kenobi.
   Rycerz kiwnął głową. 
   - Nawzajem, Mistrzu Yodo. - po czym wstał i ponownie przypinając miecz do pasa, odszedł.

   Od palącego się stosu czuł ciepło ogrzewające całe jego ciało. Wpatrywał się ogień obojętnym wzrokiem, ignorując piekące go oczy. Więź, którą czuł jeszcze dzień temu nagle zniknęła. Pozostała pustka. Mrugnął powiekami kilka razy chcąc powstrzymać łzy. Odwracając swoją uwagę od płonących zwłok spojrzał się w stronę dziewięciolatka stojącego obok niego. Zauważył, że on też zaczyna płakać. Anakin patrzył na niego pytającym wzrokiem. Obi-Wan wziął go za rękę i posłał przez Moc kojące emocje, chcąc dodać mu nieco otuchy.
   - Co teraz ze mną będzie? - zapytał łamiącym się głosem.
   - Rada nie pozwoliła mi ciebie szkolić oficjalnie. Ale jestem gotów opuścić Zakon. Zostaniesz Jedi. Obiecuję.
   Po tych słowach oboje się znów odwrócili w stronę stosu pogrzebowego, nawzajem pocieszając się przez ich nowo powstałą więź.

   Następnego dnia tuż po obudzeniu się Anakin, zauważając, że jego współlokatora nie ma w pokoju zaczął wędrować w poszukiwaniu Obi-Wana. Miał do niego tak wiele pytań. Głównie o jego szkolenie i to jak będą sobie radzić. Po godzinie wędrówki, postanowił, że się kogoś spyta o to gdzie Jedi jest. Jedna z dwórek Padmé powiedziała, że prawdopodobnie widziała go jak medytuje w ogrodzie. Była nawet tak miła by zaprowadzić tam Anakina.
   Ogrody przy pałacu były równie piękne co sam budynek. W powietrzu było czuć lekką wilgoć, a z oddali było słychać szum wody. Wszędzie było kolorowo. Najprzeróżniejsze rośliny wzbogacały krajobraz i dodawały ładnego zapachu. Chłopiec patrzył na to wszystko z podziwem. Nagle dostrzegł przy małej fontannie, klęczącego Obi-Wana. Siedział z zamkniętymi oczami, równomiernie oddychając. Nie chcąc mu przeszkadzać po ciuchu przycupnął naprzeciwko niego czekając. Po jakimś czasie zniecierpliwiony nic nie robieniem westchnął, co chyba przykuło uwagę Kenobiego, bo najpierw powoli otworzył jedno oko, a potem drugie. Uśmiechnął się lekko do Anakina.
   - Co cię tu sprowadza, młody?
   Chwilę zastanowił się nad odpowiedzią. Miał tak wiele pytań i nie wiedział od, którego mógłby zacząć.
   - No bo, wczoraj powiedziałeś, że odszedłeś z Zakonu, żeby móc mnie uczyć, no i... ja chciałem się zapytać, skoro nie będziemy mieszkać w Świątyni, to gdzie?
   Obi-Wan zacisnął usta. Nie zastanawiał się nad tym. Postanowił jednak myśleć optymistycznie.
   - Gdzie tylko chcemy - odpowiedział z uśmiechem. - Ani Kodeks, ani Rada Jedi nie będzie nam mówiła co mamy robić i gdzie iść. Będziemy mogli podróżować i zwiedzić wszystkie planety, tak jak marzyłeś.
    Anakin lekko otworzył buzię tak jakby chciał coś powiedzieć, ale w pewnym momencie się powstrzymał. Nagle do głowy przyszła mu niesamowita myśl.
   - Chcę lecieć na Tatooine. - powiedział stanowczo. Kąciki jego warg unosiły się ku górze, gdy zaczął układać plan.
   Jednak Obi-Wan był zszokowany tą odpowiedzią.
   - Na Tatooine? Jesteś tego pewien? - zmarszczył brwi.
   - Absolutnie. - szeroko uśmiechnięty Anakin mówił dalej - Chcę zobaczyć się z moją mamą.
   Kenobi zrozumiał. Więc chodziło o jego matkę, która wciąż była niewolnicą. Przez chwilę zastanowił się czy nie powinien zabronić chłopcu widywania się z nią, gdyż mogło to przeszkodzić w jego szkoleniu. Szybko odepchnął tą myśl. Co takiego złego było w tym, że Skywalker za nią tęsknił? Przecież jemu też brakowało Qui-Gona. Pokiwał twierdząco głową.
   - Niech tak będzie. Wracamy do pokoju i pakujemy się.
   - Już? Teraz? - Anakin wydawał się podekscytowany.
   - Oczywiście! Chcesz chyba jak najszybciej spotkać mamę? - powiedział wesoło, biorąc go za rękę.
   Odpowiedział mu tylko dziecięcy śmiech. W uszach Obi-Wana wydawał się tak beztroski. Odczuwał miłe ciepło w sercu, widząc jak jego Padawan jest szczęśliwy. Jego światło i dobroć zarażała wszystkich wokół, za co Kenobi był wdzięczny.

   Jeszcze tego popołudnia szykowali statek podarowany przez królową do startu. Anakin był już ubrany w swoją nową tunikę Jedi. Właśnie Obi-Wan mu pomagał wnosić torbę z ich rzeczami, gdy oboje kątem oka dostrzegli stojącą nieopodal Padmé. Nie miała na sobie swoich szat królewskich, ani białego makijażu, tylko prostą, fioletową sukienkę, która w pasie była owinięta czarnym pasem.
   Kenobi podszedł do niej kłaniając się.
   - Wasza Wysokość.
   - Obi-Wan, nie wygłupiaj się. - powiedziała nieco rozdrażniona formalnym zachowaniem Jedi - Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi.
   - Oczywiście, że jesteśmy. - odparł z uśmiechem. Padmé odpowiedziała mu tym samym.
   - W takim razie możesz mówić do mnie po imieniu.
   - Oczywiście, milady.
   Amidala przewróciła oczami. Niewątpliwie drażnił się z nią. Odwróciła się do Anakina, klękając przed nim.
   - Będę za tobą tęsknił, Padmé. - chłopiec odezwał się pierwszy.
   - Nie ma potrzeby. - pogładziła go po ramieniu. - Poproś swojego Mistrza, aby dopilnował, żebyście mnie często odwiedzali. Chcę wiedzieć jak idzie ci szkolenie na Jedi.
   Obi-Wan uśmiechnął się lekko pod nosem, po czym wtrącając się do rozmowy rzekł:
   - Dopilnuję tego.
   Padmé wstała otrzepując sukienkę. Westchnęła.
   - No, to jak wy tam mówicie, niech Moc będzie z wami.
   - Nawzajem - odrzekli po czym starszy Jedi wziął za rękę swojego Padawana, prowadząc go do statku.
   - Opiekuj się nim, Rycerzu Kenobi!
   - Będę! Obiecuję. - zdążył jej odkrzyknąć, zanim rampa się zamknęła.
   Po czym statek zaczął się unosić, aż w końcu na lądowisku została tylko Padmé, przygądająca się oddalającemu punkcikowi na niebie.



_____________________



No więc, wreszcie po długim czasie zakończyłam ten rozdział. :D Mam nadzieję, że się spodobał.
Tu po prawej macie bonus ----->
Postanowiłam, że narysuję Padmé w tej sukience, w której pojawiła się w tym rozdziale. Wiem, powinnam bardziej się postarać. Spróbuję kiedyś wrzucić lepszą wersję tego obrazka.

Od razu ostrzegam, że ta historia będzie pisana wedle mojego kanonu. Czyli, nie zwracam uwagi co się wydarzyło, co jest kanoniczne. Pozmieniam trochę. Ale mam nadzieję, że to nie zrazi was do dalszego czytania.

No, to ja was pozdrawiam i oczywiście zachęcam do komentowania!

Niech Moc będzie z Wami, na zawsze. ♥










~Sheila

sobota, 27 czerwca 2015

Rozdział 1.

Rok 32 BBY...


   Myśliwiec powoli wleciał do hangaru delikatnie lądując. Niewielka grupa poruszonych pilotów z Naboo wlepiła w niego wzrok przerywając rozmowy. Kabina otworzyła się i każdy wstrzymał oddech. Ku zdumieni wszystkich ze statku wysiadł uśmiechnięty Anakin Skywalker. Minęła chwila zanim ktoś się odezwał.

   - Uratował nas dziewięciolatek? - powiedział ze zdumieniem jeden z pilotów.
   Kiedy chłopiec już wysiadł wszyscy zaczęli mu bić brawa i gratulować. Nastało duże zamieszanie, jednak Anakin ledwo zwracał na to uwagę. Był zbyt przejęty. Właśnie zniszczył Centralny Komputer Kontrolny. Uratował Naboo. Uratował Padmé. Pomógł wygrać bitwę. Wciąż czuł adrenalinę pulsującą w żyłach. Nagle kątem oka dostrzegł zakapturzoną postać stojącą w tyle. Qui-Gon? Nie, to nie mógł być on. Mistrz Jinn był wyższy. Anakin lekko przepychając się przez grupę wciąż uradowanych i jednocześnie zaskoczonych ludzi podchodził bliżej. To był Obi-Wan. Wyglądał okropnie. Oczy miał zaczerwienione, przyglądał się drugiemu końcu pomieszczeniu jakby na coś czekał i wydawał się strasznie wyczerpany. Anakin podbiegł do niego.
   - Panie Obi-Wan, sir? - zapytał ostrożnie.
   Jedi spojrzał na niego leniwym wzrokiem i przyglądał mu się jakby próbował sobie przypomnieć kim jest.
   - Anakin? - zaczął ochrypłym głosem - Czy możemy porozmawiać?
   Chłopiec kiwnął głową na znak zgody.
   Padawan trzymając go delikatnie za ramię zaprowadził go do ogromnego korytarza z dużymi oknami przez, które wpadały promienie jasnego słońca oświetlając długie pomieszczenie. Chłopak patrzył na to wszystko z podziwem. Na Tatooine nie było takich pięknych i ogromnych budynków. Wszystko było małe, ciasne i suche. I wszędzie był piasek. Anakin nie lubił piasku. Był szorstki i wszędzie właził.
   Naboo było przeciwieństwem dawnego domu Skywalkera. W powietrzu było czuć orzeźwiającą wilgoć. Wszędzie było zielono, a wodospady tylko upiększały krajobraz. Anakin nie wyobrażał sobie, żeby komuś to mogłoby się nie spodobać.
   Zatrzymali się przy jednym z dużych okien, przez które widać było rozciągające się miasto Theed. Obi-Wan rozejrzał się niespokojnie wokoło jakby ktoś miał ich podsłuchać, po czym uklęknął przed chłopcem. Westchnął.
   - Anakin. - powiedział cicho. Chłopak wyglądał na zmieszanego i zaciekawionego jednocześnie. W głowie nasuwało mu się mnóstwo pytań. Gdzie jest mistrz Qui-Gon? Co teraz robi? Dlaczego jego Padawan wygląda jakby nie spał od kilku dni? Czy teraz będzie mógł być Jedi? Miał już się zapytać o to wszystko jednak Kenobi odezwał się jeszcze raz.
   - Anakin. - spróbował ponownie pocierając ręką czoło. - Wiem, że masz wiele pytań, ale...
   - Gdzie jest Qui-Gon? - przerwał mu.
   Obi- Wan miał teraz minę jakby ktoś go uderzył w brzuch. Ręce opadły mu z bezsilności. Oczy mu się załzawiły. Poczuł wielką gulę w gardle, którą próbował odchrząknąć, ale zabrzmiało to bardziej jak jęk.
   - Coś się stało? - były niewolnik zapytał zdezorientowany.
   - Qui-Gon nie... Anakin, on... nie... - nie potrafił wypowiedzieć tego słowa. - On nie żyje. - wyszeptał bezsilnie. Łzy wylewały mu się z oczu. Z trudem mu się oddychało.
   Anakin wyglądał na zszokowanego. Wręcz zawiedzionego. Świadomość tego, co właśnie usłyszał rozlewała się po jego żyłach niczym jad, paraliżując całe jego ciało. Oczy zaczęły go piec. Nie, to niemożliwe! Jego umysł krzyczał w proteście nie mogąc pogodzić się z faktem. On nie żyje. To zdanie pobrzmiewało mu echem w umyśle.
   - To nie może być prawda. - wyszlochał.
   Obi-Wan spojrzał tępo w podłogę. Też nie mógł się z tym pogodzić. Że jego mistrz, człowiek, który wychowywał go przez dwanaście lat, który był mu jak ojciec, i który jeszcze kilka godzin temu stał przy nim cały i zdrowy teraz odszedł na zawsze. Chciał, żeby za chwilę Qui-Gon przyszedł i powiedział, że to tylko głupi żart, że wszystko jest w porządku, nie ma się co martwić...
   Płacz Anakina wyrwał Jedi z namysłu. Podnosząc głowę spróbował jakoś pocieszyć dziewięciolatka.
   - Ciii, Annie... - powiedział głaszcząc chłopca po ramieniu. Ten rzucił mu się na szyję, owijając go mocno rękoma. Padawan nieco zmieszany odwzajemnił uścisk.
   - Jak to się stało? - chłopak zapytał łamiącym się głosem.
   Więc mu powiedział. Powiedział mu jak rozpoczęła się walka z Sithem. Jak zostali rozdzieleni. Jak jego mistrz został zabity. Jaki gniew wtedy czuł...

   Obi-Wan wpatrywał się w leżące na ziemi ciało. Krew mu pulsowała w żyłach. Jego twarz wykrzywiła się w nienawistny grymas. Spojrzał na wytatuowanego zabraka stojącego przed nim. Usta miał wykrzywione w złośliwy uśmiech, który miał jeszcze bardziej sprowokować Jedi. Niestety, skutecznie.
   Kenobi Miał teraz tylko jeden cel - zemsta. Wpatrując się gniewnie w istotnie stojącą przed nim planował w głowie każdy możliwy sposób na zabicie go. Żeby poczuł taki sam ból. Może nawet gorszy. Odetchnął, zaciskając spocone ręce na rękojeści miecza. Szykował się na atak. Czas wydawał się mijać strasznie szybko. Ledwo zdawał sobie sprawę z tego co się dzieje wokół niego. Nienawiść i żądza zemsty go zaślepiły. Adrenalina pulsowała mu w żyłach. Tylko jeden cel - zabić. 

   Anakin słuchał całej historii stojąc sparaliżowany, policzki miał mokre od łez. Nawet nie wyobrażał sobie takiego Obi-Wana. Tak złego. Od kiedy go poznał Padawan wydawał się emanować spokojem i opanowaniem. Uprzejmy wtedy kiedy było trzeba, a czasem obojętny na wszystko co się działo wokół niego. A teraz Anakin patrzył jak stoi przed nim zapłakany, opowiadając o tym jak zabił z zimną krwią tę bestię.
   - To nie twoja wina. - powiedział słabo próbując go pocieszyć. Kenobi tylko pokiwał głową, jakby chciał zaprotestować, ale nie potrafił wydobyć słów.
   - Gdybym był szybszy... - mówił tak cicho, że ledwo Anakin go słyszał - Mógłbym go uratować.
   Chłopcu zrobiło się go żal. Wyglądał teraz na tak słabego. Nie wiedział co mu powiedzieć i jak go pocieszyć.
   - To nie jest twoja wina. - spróbował jeszcze raz.
   - A właśnie, że moja! - Obi-Wan wrzasnął tak, że jego głos odbił się echem po całym korytarzu. Anakin patrzył zszokowany.
   - Przepraszam, Annie. Przepraszam. Nie chciałem. - wyszlochał. Opierając się o ścianę usiadł, chowając głowę między nogi.
   - Nic się nie stało. - Skywalker usiadł obok niego, kładąc mu delikatnie rękę na ramieniu.

   Po jakimś czasie zjawiła się jedna z dwórek królowej wskazać im pokój, w którym mogliby zanocować. Pomieszczenie było w miarę duże z wysokim oknem ukazującym krajobraz Naboo. Ściany były koloru jasnego beżu i mieli dwa wąskie łóżka naprzeciwko siebie. Gdzieniegdzie stały kwiaty o różnorakich kolorach, a przy każdym z łóżku znajdowała się ciemnobrązowa szafa.
   - Obi-Wan, widzisz to?! Ale tu ładnie! Cały pałac królowej tak wygląda? - Anakin patrzył zafascynowany.
   - Chyba. - Jedi odezwał się niewzruszony. Chłopiec chyba nie zwracał uwagi na jego kiepski humor.
   Kenobi upadł ciężko na łóżku, nie zwracając uwagi na swojego małego współlokatora, który nie przestawał mówić o tym jaki to pokój jest świetny, widoki piękne i jakaś bitwa kosmiczna w której uczestniczył... Zaraz. Bitwa kosmiczna?
   - Co powiedziałeś? - Zapytał zdziwiony.
   - Mówiłem o tym jak rozwaliłem ten wielki statek w kosmosie!
   - Jak to? - Padawan był coraz bardziej zszokowany. - Jaki statek?
   -Czy ty mnie w ogóle słuchałeś? - spytał poruszony - Opowiadałem właśnie jak zniszczyłem Centralny Komputer.
   - Ale przecież ty miałeś być w kokpicie. - mężczyzna powiedział już całkowicie zdezorientowany.
   - Przecież cały czas w nim byłem! - poskarżył się.
   - Tak, ale... - Obi-Wan był ze strata słów. Westchnął. - Opowiedz mi wszystko po kolei. - poprosił.
   - No więc, kiedy ty i Qui-Gon poszliście walczyć...

   Padmé i jej poddani znalźli się tymczasem w opałach. Po drugiej stronie hangaru, w miejscu, gdzie wrota otwierały się na plac, pojawiły się trzy automaty, które właśnie rozkładały ramiona i przyjmowały postawę bojową. R2-D2 dostrzegł je pierwszy i krótkim piskiem ostrzegł chłopca. Roboty posuwały się już naprzód, ostrzeliwując ludzi z laserów. Kilku żołnierzy padło, natomiast Sabe, trafiona rykoszetem, osunęła się w ramiona Panaki. Padmé i jej straż stawili zdecydowany opór, ale z wolna musieli wycofywać się w poszukiwaniu kryjówki. 
   - Musimy im pomóc, R2 - oznajmił Anakin i wstał z fotela. Chciał natychmiast coś zrobić, cokolwiek. Zaczął rozglądać się w poszukiwaniu broni, ale na próżno. R2-D2 uprzedził go jednak: podłączył się już do komputera pokładowego myśliwca i odpalił silniki. Ich ryk wystraszył Anakina i chłopiec opadł z powrotem na, siedzenie. Statek wolniutko uniósł się w powietrze i opuścił stanowisko postojowe. 
   - Świetnie, R2! - krzyknął zaaferowany Anakin i odruchowo złapał za stery. 

   - Próbowałem strzelić do tych droidów, ale wiesz, te maszyny Naboo są strasznie skomplikowane. Więc kliknąłem pierwszy przycisk jaki tylko zauważyłem. Niestety, służył on do zamykania kokpitu. Dopiero po jakimś czasie udało mi się kliknąć odpowiedni i zniszczyć te roboty! - podczas gdy Anakin opowiadał z entuzjazmem, Obi-Wan miał minę jakby ktoś mu powiedział, że na Tatooine spadł śnieg. Jednak chłopiec ciągnął dalej - Okazało się, że autopilot jest włączony, alee... nie potrafiłem go wyłączyć. - powiedział nieco zmieszany - Jednak R2 się udało! - poprawił się po czym dodał ciszej - Po jakimś czasie. 
   - Dobrze, nieważne. - Kenobi westchnął łapiąc się za skronie. - Co było dalej? Po tym jak wyłączyliście tego autopilota?
   - Cóż, parę myśliwców udało mi się zniszczyć i to było niesamowite! Kiedy się wsłuchałem i spróbowałem poczuć myśliwiec...
   - Jak to: poczuć? - Obi-Wan przerwał mu.
   - Normalnie. Wszystko jest tu. - powiedział wskazując palcami na głowę. - Czuje się każde drganie kadłuba, wiesz kiedy i co kliknąć. Wszystko! A poza tym robiłem tak jak pan Qui-Gon mi kazał. Skupiłem się na tu i teraz.
   Padawan pochylił się do przodu zafascynowany. Jego mistrz miał rację. Młody Skywalker był niesamowicie wrażliwy na Moc. 
   - I co dalej? - spytał.
   - Eee... zostałem trafiony i wpadłem do Statku Kontrolnego. Okazało się, że wszystko się przegrzało. Jednak R2-D2 udało się się wszystko naprawić. I właśnie wtedy puściłem dwie torpedy, które trafiły w Centralny Komputer, i które zniszczyły statek! - skończył uradowany.
   - Rozumiem, że tobie udało się uciec na czas.
   - Oczywiście. - powiedział Anakin szczerząc zęby, po czym ziewnął. Obi-Wan ledwo się zorientował jak późno już było.
   - No dobra, Annie, idź już spać. Pewnie jesteś zmęczony po tym wszystkim. - stwierdził. 
   - Okey. - odpowiedział po czym wlekąc nogami poszedł do łazienki zostawiając Jedi samego ze swoimi myślami.
   Niewiarygodne, pomyślał pocierając czoło. Może chłopiec nie był taki zły, jak na początku myślał.    Nie zważając na nic Obi-Wan stwierdził, że podjął już decyzję. Dotrzyma obietnicy złożonej Qui-Gonowi. Wyszkoli Anakina Skywalkera.



_____________________

   
Koniec rozdziału pierwszego! Mam nadzieję, że się podobało. Na razie nie odbiega to za bardzo od kanonu, ale to się zmieni w następnym rozdziale. 

Cóż, mogę Wam teraz tylko życzyć
Niech Moc będzie z Wami! : D



~Sheila



piątek, 26 czerwca 2015

BOHATEROWIE


NOTKA: W tym poście będą przedstawieni główni bohaterowie. I błagam, ale niech fani Satine Kryze i Siri Tachi mnie nie zabijają, ale ani Satine, ani Siri nie będą istnieć w mojej historii. Zastąpiłam je dwiema innymi paniami - moimi OC. Księżna Mandalory zostanie zastąpiona gubernator Chandrili - Sateine Sedira (czyt.. Sejtin Sedira). Imię ma bardzo podobne do księżnej Kryze, właściwie to właśnie na imieniu Satine się wzorowałam wymyślając to imię. Za to druga dziewczyna, to marząca o karierze pilotki Aileen Ryeen (Ejlin Rejin).

I jeszcze jedno: nie pisałam wieku postaci, tylko rok, w którym się urodzili. Wolałam tak, bo nie wiedziałam, czy historia będzie trwać kilka lat, czy mniej.


OBI-WAN KENOBI


rasa: człowiek
urodzony: 57 BBY
rodzima planeta: urodzony na Stewjon,
wychowany na Coruscant
kolor oczu: niebieskie
kolor włosów: rudo-brązowe




ANAKIN SKYWALKER


rasa: człowiek
urodzony: 41 BBY
rodzima planeta: Tatooine
kolor oczu: niebieskie
kolor włosów: ciemny blond




AILEEN RYEEN


rasa: człowiek
urodzona: 53 BBY
rodzima planeta: Alderaan
kolor oczu: zielony
kolor włosów: blond




PADMÉ NABERRIE AMIDALA


rasa: człowiek
urodzona: 46 BBY
rodzima planeta: Naboo
kolor oczu: brązowe
kolor włosów: brązowe



XANATOS OMEGA



rasa: człowiek
urodzony: 68 BBY
rodzima planeta: Telos IV
kolor oczu: niebieskie:
kolor włosów: czarne




MANNIE LASCKAR


 

rasa: człowiek
urodzona: 64 BBY
rodzima planeta: Telos IV
kolor oczu: brązowe
kolor włosów: brązowe




SATEINE SEDIRA


rasa: człowiek
urodzona: 55 BBY
rodzima planeta: Chandrila
kolor oczu: niebieskie
kolor włosów: blond




Zaktualizowane 1 lipca 2015 r.
Zaktualizowane ponownie 1 listopada 2015r.

~Sheila