niedziela, 1 listopada 2015

Rozdział 6.

32 i kilka miesięcy BBY...




   Stał na balkonie, w najwyżej położonym miejscu swojego wieżowca, patrząc na rozlegające się przed nim widoki. Jego peleryna łopotała na wietrze, a jej cichy szelest można było porównać do uspokajającego szeptu.
   Xanatos odetchnął głęboko. Tego mu było trzeba. Chociaż chwili odpoczynku od tego całego zgiełku, pracy i wielu innych irytujących czynności jakie musiał zazwyczaj wykonywać. Nie żeby jego stanowisko jako szefa Offworld mu się nie podobało - po prostu czasem miał ochotę usiąść z kubkiem kawy w dłoni i zapomnieć o całym świecie.
   Bardzo często w wolnych chwilach zdarzało mu się medytować. Co prawda, nie był Jedi już od wielu długich lat, jednak sądził, że wciąż powinien trzymać jakiś tam poziom, jeśli chodzi o jego umiejętności. Po za tym kontakt z Mocą dawał mu wiele korzyści, jak chociażby wpływanie na umysły słabych, którzy mieli czelność mu się przeciwstawić.
   Mrużąc oczy, rozejrzał się dookoła. Z tak wysoka bujne lasy oraz jeziora, wyglądały jeszcze bardziej imponująco. Rozległe łąki były wręcz idealnym miejscem na spacer, czy chociażby zwykły piknik. To właśnie bogata przyroda tak przyciągała tu turystów.
   Przymykając na chwilę powieki, skupił się na Mocy, wyciągając jej nici w stronę lasu, oraz dolin. Przeczesywał otoczenie, czując, niemal widząc myśli każdej z istot. Miał wszystko jak na dłoni i to dawało mu satysfakcję, bo wiedział, że ma wszystko pod kontrolą.
   Nagle wyczuł czyiś ból. "Wędrując" Mocą w tamtą stronę, zmarszczył brwi. Wygląda na to że wydarzyło się coś na jednym z lądowisk. Co gorsza, były to miejsca do lądowania dla turystów.
   Wykrzywił usta w grymas niezadowolenia, po czym odwrócił się gwałtownie w stronę szklanych drzwi, kierujących go do jego osobistego gabinetu. Trzaskając drzwiami, wtargnął do pomieszczenia. Jego twarz złagodniała widząc stojącą w nim Mannie, jego asystentkę. Tylko ona miała wstęp do jego biura, tak samo jak tylko ona widziała o tym, że Xanatos potrafił władać Mocą. Stała wyprostowana dumnie, z kamiennym wyrazem twarzy. Jej brązowe włosy były luźno spięte w koński ogon, a ubrana była w granatowy kombinezon, oraz długie czarne buty, natomiast w ręku trzymała datapad. Nawet będąc tak formalnie ubrana, kobieta była bardzo piękna.
   - Mannie... - mruknął. Już miał spytać się co się stało, jednak kobieta mu przerwała.
   - Jakiś statek rozbił się na lądowisku 284. To turyści. - powiedziała, a jej głos nie wyrażał żadnych emocji. - Wysłaliśmy już tam grupę medyków.
   - Dobrze. - odpowiedział, kiwając głową lakonicznie.
   Oboje wyszli z pomieszczenia. Mannie szła kilka kroków za nim, co chwila mówiąc coś do swojego komlinku. Mężczyzna zupełnie ignorował ją, jak i również innych pracowników.
   Otwierając duże drzwi szybkim machnięciem ręki, tak żeby nikt się nie zorientował, wyszedł na zewnątrz, kierując się w stronę lądowisk. W oddali zauważył grupę ludzi sprawdzającą statek, a tuż obok uzdrowiciele zajmowali się jakimś dzieckiem, wyglądającym może na dziesięć lat, oraz mężczyzną leżącym na ziemi. W przeciwieństwie do swojego starszego towarzysza chłopiec nie odniósł większych obrażeń, z wyjątkiem siniaków, jednak był w ogromnym szoku. Xanatos zignorował dzieciaka, sądząc, że jego ludzie odpowiednio się nim zajmą, natomiast bardziej interesował go, prawdopodobnie, opiekun młodego, który leżał teraz na betonie, cały we krwi.
   Uklęknął przy nim, przyglądając mu się uważnie. Rudo-brązowe, krótko obcięte włosy, przypominające te, które nosili padawani, oraz tunika, która również mogła wskazywać na to, że przybysz jest Jedi. Zadziwiało go jedynie, że nie wczuł jego przybycia. Może zdołał ukryć swoją obecność w Mocy? Ale po co miałby to robić?
   Nagle jego uwagę przykuły krzyki. Odwracając gwałtownie głowę w drugą stronę, zauważył jak dziecko wyrywało się z mocnych uścisków lekarzy, którzy chcieli go jakoś uspokoić. Wzburzony podszedł do grupki ludzi, a ci stanęli w bezruchu, z wyjątkiem tego chłopca.
   - Co tu się dzieje?! - zapytał mocno zbulwersowany. To miał być jego czas na odpoczynek, a tym czasem musiał się użerać z jakimś wrzeszczącym bachorem.
   - Zabierzcie mnie do Obi-Wana! - krzyknął chłopiec.
   Obi-Wan.
   Słysząc to imię Xanatos zesztywniał. Odwracając powoli głowę w stronę nieprzytomnego mężczyzny, którego właśnie wynosili na noszach, uniósł brwi, sam nie wiedząc jak zareagować. Padawan Jinna? Ale co on tu na gwiazdy i galaktyki robił? Spoglądając się w stronę dziecka, uklęknął przed nim.
   - Jak się nazywasz, młody? - spytał.
   Chłopiec zacisnął szczękę, nawet nie odpowiadając mu. Zirytowany Omega wypuścił powietrze.
   - Jak się nazywasz? - ponowił pytanie nieco bardziej stanowczo.
   - Anakin. - odpowiedział mu niechętnie. - Gdzie zabieracie Obi-Wana?
   - Nie martw się o przyjaciela, uzdrowiciele się nim zajmą. - powiedział wstając na równe nogi. Złapał się za głowę, wplatając palce w swoje długie, czarne włosy. Spojrzał w dół na Anakina. - Zabierzemy cię do jakiś kwater, młody. O Obi-Wana się nie martw, zawiadomimy cię jak się poczuje lepiej. Mannie! - zawołał swoją asystentkę, stojącą kilka metrów dalej od nich. Słysząc swoje imię od razu przybiegła.
   - Tak?
   - Proszę, zabierz Anakina do jakiś wolnych pokoi gościnnych. - powiedział w miarę spokojnie, choć tak naprawdę tracił już do tego wszystkiego nerwy.
   Anakin nie wydawał się zadowolony tym faktem, jednak wiedząc, że nie wygra posłusznie złapał za rękę kobietę i pozwolił się zaprowadzić do rezydencji.
   Xanatos westchnął. Potrzebował teraz kafu. I to w dużej ilości.
   - Hej! Ty! - krzyknął w stronę jednego z lekarzy. - Zrób mi kafu.
   Mężczyzna zmieszany, spojrzał na swoich towarzyszy, a później znów przeniósł wzrok na Omegę.
   - Ale, Panie, ja...
   - Powiedziałem, że chcę kafu. - warknął zirytowany.
   Uzdrowiciel widząc zdenerwowanie księcia, pospiesznie wycofał się w stronę budynku.
   Brunet westchnął, po czym wolnym krokiem podszedł do jednej z oderwanych części statku i usiadł na niej, wyczerpany. Najbardziej zastanawiała go sprawa Kenobiego. Przyglądając mu się wtedy, zdążył zauważyć, że Jedi nie miał już warkoczyka, świadczącego o tym, że był padawanem. Czyżby otrzymał już tytuł Rycerza? A może ten Anakin to jego padawan? Nie, skarcił się w myślach. To niemożliwe, jest za młody.
   Siedział tak jeszcze przez chwilę, wpatrując się pustym wzrokiem przed siebie, gdy kątem oka zauważył lekarza idącego w jego stroną z kubkiem kafu. Od razu na twarzy Xanatosa pojawił się szeroki uśmiech.
   Wstając z kawałka statku, na którym przed chwilą siedział, poklepał mężczyznę po plecach, o dziwo, nie wylewając przy tym napoju.
   - Dobra robota! Spisałeś się na medal. - powiedział, odbierając od niego kubek i biorąc szybki łyk.
   Odetchnął. Tak, tego mu było teraz trzeba.



_____________________
 
 
 
 
 
Witajcie!
Wybaczcie, że nie było tak długo rozdziału, ale ostatnio byłam bardzo zajęta.
Nie wiem czy zauważyliście, ale pozmieniałam trochę w zakładce "BOHATEROWIE", także możecie tam zerknąć i sprawdzić.
Przepraszam, że dzisiaj tak krótko, ale mam nadzieję, że Wam się podobało.
 
Niech Moc będzie z Wami!
 
 

 


 
 
 
~Sheila
 


1 komentarz:

  1. hej!
    Przeczytałam dopiero tylko ten rozdział, ale mam nadzieję, że napiszesz więcej. podoba mi się twój styl pisania: jest dobry, konsekwentny, choć czasem jakies błędy sie wkradną. Bardzo by,m chciała się dowiedzieć co planujesz dalej ^^
    NMBZT!
    Sonia
    P.S. jak będziesz mieć czas wpadnij tu:
    http://wrjk.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń